wtorek, 3 marca 2015

I wciąż ją kocham - Nicholas Sparks






                Gatunek: obyczajowa, dramat
                I wydanie: 2006
                Ilość stron: 351
                Wydawnictwo: Albatros
                Ekranizacja: tak




Każda książka Nicholasa Sparksa zachwyca mnie czymś niezwykłym. Za każdym razem odkrywam coś nowego, co w jakiś sposób łączy się z moim życiem, co otwiera moje oczy na może najbardziej banalne rzeczy, ale o bardzo istotnym znaczeniu, którego zazwyczaj nie dostrzegamy.

John Tyree to chłopak o burzliwej przeszłości, jednak na przestrzeni lat bardzo się zmienił, wydoroślał, docenił swojego ojca, mimo że nadal nie potrafił go zrozumieć, patrzył na niego z podziwem. Zaciągnął się do wojska, ten impuls, był jakby początkiem łańcucha przyczynowo-skutkowego.
Pewnego lata, na jednej z przepustek, poznaje uroczą dziewczynę o imieniu Savannah. To ona sprawia, że jego życie nabiera kolorów, a co ważniejsze celów, do których chce dążyć. Dzięki niej nareszcie potrafi zrozumieć swojego ojca i pogodzić się z losem jaki mu został przydzielony. Zakochują się w sobie i mimo, ze znają się zaledwie dwa tygodnie, postanawiają, że kiedyś się pobiorą. Dziewczyna obiecuje czekać na Johna, aż ten wróci z wojska.

Miłość, Bóg, choroba, to trzy główne składowe powieści Sparksa. Jego książki to nie tkliwe romansidła, ale co zawsze powtarzam, piękne historie pełne goryczy i radości. Połączenie tak niezwykłe, a zarazem tak banalne, bo idealnie odzwierciedlające prawdziwe życie. Moja Mama zawsze powtarzała; po deszczu zawsze wychodzi tęcza, wystarczy tylko ten jeden promyk nadziei. Promienie, które zawalczą o to, aby było lepiej. Żyjąc na codzień non stop doświadczamy wzlotów i upadków. Czasem jest słodko jak w romansidłach, innym razem jak w prawdziwym dramacie, nie mamy siły żyć dłużej.

"Jeśli z czymś się borykasz, rozejrzyj się dookoła, a zobaczysz, że wszyscy ludzie z czymś się borykają i że dla nich jest to równie trudne, jak dla ciebie."

Czasem zastanawiam się jaką historię miałby do opowiedzenia każdy z nas, gdyby tylko nie istniały bariery takie jak brak zaufania, tajemniczość, nieśmiałość, gdyby ludzie się otworzyli i zaczęli mówić. Wyobrażam sobie, że wiele z tych opowieści byłoby podobne do książek Nicholasa Sparksa. Gdyby nasze życie wyszło z pod pióra tego autora zapewne sąsiadka z na przeciwka, pani Stefania, starsza kobieta, ta która nigdy nie wychodzi z domu bez wyblakłego melonika, mimo że ewidentnie wygląda on jak model męski, usiadłaby w kawiarni razem z Tobą. Popijając herbatę, zaczęłaby opowiadać o swoich długich jasnych pasmach włosów, które pięknie dryfowały na wietrze wiele lat temu i że to określenie wymyślił, kiedyś Zygmunt, mężczyzna, którego pokochała. Opowiedziałaby zabawną historię, jak go poznała, jak czasem było ciężko i o tym jak na kolanach dziękowała Bogu za to, że jej życie ułożyło się właśnie w ten sposób. Łzy zmiennie z uśmiechem, dokładnie tak jak w jego książkach.

źródło
Sparks dosyć często stosuje dość specyficzny zabieg, jednego z bohaterów przenosi w przeszłość, aby to on sam, dokładnie tak jak pani Stefania, przy filiżance herbaty, mógł nam opowiedzieć swoją historię. Razem z bohaterem cofamy się w czasie. Jego książki są jak wehikuł czasu, jedyny działający, o tak silnym polu rażenia. Wystarczy tylko trochę wyobraźni i skupienia. Autor załatwia resztę. Odmalował on realną rzeczywistość, bohaterów, którzy są tak ludzcy jak to tylko możliwe. Poznajemy ich z każdej strony, dostrzegamy ich najbardziej egoistyczne pobudki, oni są wielowarstwowi, popełniają błędy, uczą się, dorośleją.

John Tyree jak pani Stefania opowiedział historię, która może wzruszyć, rozbawić, wywołać uśmiech. Jak dla mnie, była to niestety jedna ze słabszych książek Sparksa, ale niech Was to nie zwodzi, ona zaskakuje i jest warta przeczytania. Tym razem ciągłe opisy uczuć wydały mi się męczące, mało się działo, co zastąpione było myślami bohatera. To po czasie stało się nużące, ale nie można zaprzeczyć, że książka nie zachowała sparksowskiego klimatu. Długie minuty po zakończeniu powieści, wpatrywałam się w szybę autobusu, myśląc nad treścią, nad tymi pięknymi słowami, które zostały w niej zawarte. I mimo, że zakończenie ma wielu "przeciwników", ja podziwiam autora za taki ruch, jak dla mnie jest idealnie. Kolejny powód, dla którego uwielbiam Sparksa.

"Byłem świadom, że przypadkowy przechodzień widział płaczącego mężczyznę, któremu łzy płynęły strumieniem, jak gdyby nigdy miały nie przestać."

Kiedy jednak słońce już zachodzi pani Stefania zakłada z powrotem melonik i mówi, że musi już wracać. Patrząc na nią, dostrzegasz speszony wyraz twarzy, zapewne ją też zaskoczyła ta wylewność. Znów jest sobą i ponownie się zamyka, niczym ostatnia kartka, którą musisz obrócić, skrywając dziesiątki, a może setki tajemnic, które już na zawsze będą Ci obce, ale Ty już wiesz, że w jej życiu wydarzyło się o wiele więcej niż to, co widzisz na co dzień. Wiesz, że ten melonik to pamiątka po mężu, który odebrał sobie życie, zostawił ją, ale ona nadal go kocha. Niczym w książkach Sparksa, historia tak smutna, a zarazem piękna.

Moja ocena:
6/10
Wyzwania:
1. Przeczytam tyle, ile mam wzrostu
+2cm = 10,5/161
2. Najpierw książka, potem film
 Film obejrzany po raz drugi i równie piękny, polecam! Piosenkę męczę od tygodnia <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każde pozostawione słówko :D