czwartek, 17 marca 2016

O miłości na dwa sposoby

Na zakręcie - Nicholas Sparks

 

Jego nazwisko trwale kojarzone jest z pięknymi historiami o miłości, czasem nieco infantylnej, ale przepełnionej nadzieją. Dla wielu osób jego książki będą pełne emocji, wyjątkowości, łez i radości.
Od kiedy pierwsza powieść Nicholasa Sparksa wpadła w moje ręce, a było to dobre parę lat temu, pokochałam jego pióro całym sercem. Daleko mi do bujającej w chmurach romantyczki, nie jestem rodzajem kobiety, która uwielbia komedie romantyczne, kwiaty, serduszka, a 14 luty, to najważniejszy dzień w kalendarzu. Bliżej mi do stwierdzenia, że twardo stąpam po ziemi, choć najbezpieczniej jest powiedzieć, że czasem zdarza mi się oderwać od podłoża i niczym Bambi, ten uroczy jelonek z bajek Disneya, podskakiwać ze szczęścia, marzyć o prawdziwej miłości, dziecinnymi pragnieniami, chcieć czegoś, co wprawi serce w drżenie.
Nicholas Sparks to jeden z niewielu pisarzy, który potrafi zachwycić mnie swoimi historiami o miłości. W jego książkach ludzie nie są wolni od trosk, wręcz przeciwnie, zazwyczaj to osoby, które w życiu sporo przeszły, które żeby pokochać, musiały najpierw zrozumieć wiele rzeczy. To nie są głupie opowiastki, które nakładają nam klapki na oczy, mówiące, że mamy czekać tylko na tego jedynego, bo będzie on bez wad, a kiedy go spotkamy, będziemy doskonale wiedzieć, że to on i wystarczy tylko jeden dotyk, a na naszym ciele pojawią się ciarki i niech nikt nie pomyśli, że to z zimna, to z uczucia!
Mimo, że wiele osób zarzucało naiwność książkom Sparksa, ja bronię go przed tym stwierdzeniem rękami i nogami. Bo jeśli czytamy uważnie, to dostrzeżemy różnice między niewinnym Kopciuszkiem, odważnym i pozbawionym wad księciem na białym rumaku, a bohaterami powieście Sparksa.
"Na zakręcie" to historia Milesa Ryana, który samotnie wychowuje syna. Celem jego życia jest schwytanie mordercy swojej żony. Jako policjant niemal całkowicie oddaje się swojej pracy. Do czasu, kiedy na jego drodze stanie Sara Andrews, nauczycielka Jonaha.
Godzenie się z przeszłością nigdy nie jest łatwe, a zaczynanie wszystkiego od nowa, (kto próbował ten wie), to niewyobrażalnie ogromny próg do pokonania. Kiedy przeszłość zacznie wyciągać swoje oślizgłe ręce, Miles stanie przed wyzwaniem. Przewrotność losu, czasem nie zna granic. Jak potoczą się losy bohaterów. Szczerze polecam przeczytać. Bardzo przyjemna opowieść jak przystało na Sparksa.


"- Cóż, sprawy się trochę skomplikowały. Zrozumiesz to, kiedy będziesz dorosły.
- Och. - Jonah zdawał się zastanawiać nad jego słowami. - Nie chcę być dorosły - oznajmił w końcu.
- Czemu?
- Ponieważ - rzekł z powagą - dorośli zawsze mówią, że sprawy są skomplikowane.
- Bo czasami takie bywają.
- Czy ciągle lubisz pannę Andrews?
- Tak - odpowiedział Miles. - Lubię.
- A ona ciebie?
- Chyba tak.
- To co jest takie skomplikowane?"

Moja ocena: 6/10 



Kto się śmieje ostatni - Trish Wylie

 

To jest chyba pierwszy harlequin, który w swoim dwudziestoletnim życiu, miałam okazję przeczytać. Ten gatunek odstraszał mnie trywialnością. Czytanie o miłości tylko i wyłącznie było dla mnie nieco przerażające. Oczywiście kłaniam się z szacunkiem przed Szekspirem, bo "Romeo i Julia" nie było niczym innym jak historią wyjątkowo tragicznej miłości. Z biegiem lat na potrzeby uczniów w szkołach, tak, żeby tylko się nie nudzili, wynajdywano więcej treści w treści. Tak myślałam przynajmniej do gimnazjum. Dzięki Bogu człowiek z wiekiem mądrzeje...
Na przestrzeni lat powstało wiele wyjątkowych historii o miłości. To jeden z najbardziej popularnych tematów. Zaczęło się od Adama i Ewy, mówiono też, że Odyseusz i Penelopa, to była miłość, której nie zwiodłyby najpiękniej śpiewające syreny, znamy też dobrze przykład miłości, w której traci się zdrowy rozsądek, Rose i Jacka Dawsona na Titanicu, poznaliśmy burzliwą miłość Edwarda i Belli, o której świat huczał (zestawienie światowej klasy, tak wiem).
Są historie, które uwielbiamy i kolejny raz możemy wylewać hektolitry łez, przy czasem zbyt naiwnej historii. Ja na Titanicu za każdym razem zużywam paczkę chusteczek i pomyślałoby się, że harlequiny są u mnie na porządku dziennym. Historia o miłości musi coś w sobie mieć, jakiś dramatyzm, coś co sprawi, że nie będzie to tylko wielkie Ech! i Ach! Moje serce tak łatwo się nie topi. Dlatego ta oto książeczka, która w wydaniu kieszonkowym ma zaledwie 250 stron, musiała odczekać niemal dwa lata, żebym zebrała się w końcu na odwagę i podjęła męską decyzję. Przeczytam. Szybkim ruchem, wyciągnęłam ją z biblioteczki, bez zawahania, bo decyzja już podjęta. Cofnąć się nie można. I czytam:
Córka burmistrza Nowego Jorku, Miranda, ułożona kiedy trzeba, rozpieszczona, kiedy nikt nie patrzy, całkiem inna sam na sam.  Życie w świetle kamer nie jest łatwe, to ogromna presja i czasem tylko taniec, a raczej wyginanie się w zwolnionym tempie na stole, z dużą ilością %% we krwi, jest w stanie zmniejszyć ilość substancji stresogennych w organizmie.
Kiedy zbliżają się kolejne wybory, nikt nie może dopuścić, aby Miranda, powtórzyła swój wybryk. Dostaje nowego ochroniarza, którego przypadkiem już poznała. Sytuacja staje się nieco niezręczna, tym bardziej, że jej nowa "niańka", to bardzo przystojny mężczyzna.
Lekka powieść, to pierwsze co się nasuwa, po drodze spotykamy się z wątkiem narkotykowym, gdyby tylko był bardziej rozbudowany, może pożałowałabym straconych minut, na zbieraniu się na odwagę do przeczytania tej książki.
O miłości pisano na wiele sposobów, ten fizyczny aspekt, też został omówiony niemal doszczętnie. Trish Wylie w książce "Kto się śmieje ostatni" stworzyła przewidywalną opowieść o bogatej dziewczynie, która jest zupełnie inna niż kreują ją kamery. Dość oklepany temat, ale czyta się całkiem dobrze i co najważniejsze szybko. Polecam jeśli tylko ktoś chce się odprężyć.

Moja ocena:
4/10

Wyzwania: 
- Przeczytam minimum 52 książki w 2016r. - 4/52
- Przeczytam wszystkie książki jednego wybranego autora - Nicholas Sparks - 10,5/18

środa, 9 marca 2016

Harry Potter i Książę Półkrwi z wizytą w Dziórawym Kotle

Przepowiednia wisi nad Harrym jak topór kata. Wszyscy wiedzą, że dla młodego czarodzieja jest ona jednoznaczna z wyrokiem śmierci. Jednak Potter naznaczony mianem Wybrańca, nie poddaje się, wierzy, że w końcu uda mu się zemścić na Voldemorcie, a tym samym pokonać największego czarodzieja czarnej magii.
W Hogwarcie wzmocniono straż, nałożono nowe zaklęcia, których nie da się tak łatwo zdjąć. Wydaje się, że jest to jedno z najbezpieczniejszych miejsc...

Mam 20 lat, a czytając Harrego śmieje się jak dziecko w podstawówce. Czy to nie wspaniałe, że książki, które wstępnie przeznaczone były dla dzieci, potrafią oczarować nawet dorosłego czytelnika. Moja mama po raz n-ty ogląda ze mną z zapartym tchem losy tego młodego czarodzieja, zatracając się po uszy w świecie magii.

To opowieść o przyjaźni, miłości, o wartościach tak wielkich, a przedstawionych na tak prostych przykładach. Każdy chyba marzył o miłości, która zaczęłaby się od wieloletniej znajomości podsyconej uczuciem, Ron i Hermiona, o prawdziwej przyjaźni, której idealnym przykładem jest ta rozsławiona już trójka bohaterów. Jednakże Harry Potter pokazuje o wiele więcej, można tu się doszukiwać najróżniejszych wartości, a znajdzie się na nią przykłady, wierność na dobre i na złe, bezinteresowność.
źródło
Książki o Harrym Potterze to wielopłaszczyznowe powieści dla każdego. Jednak w zależności od wieku, znajduje się w nich całkiem inne, nowe spostrzeżenia. Do tych książek można wracać, kiedy tylko się chce. Nie będę się rozpisywać, bo wiem, że każdy z Was już milion razy słyszał to imię i nazwisko i wie, że ta powieść stała się dla niezliczonej ilości czytelników klasyką. Wielu z Was zapewne wychowało się na książkach pani Rowling, dlatego też właśnie w tym momencie przejdę na inny temat, który założę się(o sernik, domyślicie się gdzie), że wywoła uśmiech na Waszych twarzach.



Ostrzeżenie dla mugoli, dalsza część postu może Was przerazić, to miejsce nie jest dla Was! 


Dziórawy Kocioł


Wyjątkowa wiadomość dla tych, którzy wciąż czekają na list z Hogwartu. W międzyczasie możecie wybrać się do Krakowa i poczuć odrobinę magii. Znaleźć się wśród swoich przyszłych kolegów z Gryffindoru, Hufflepuff, Ravenclaw, a może Slytherinu.
źródło
Na ulicy Grodzkiej, odbiegającej od rynku, otworzono Dziórawy Kocioł, ściśle nawiązujący do pubu w Londynie, utworzonego na wzór miejsca, w którym Harry z przyjaciółmi spędzali swój wolny czas. Słynącego z kremowego piwa, które możecie skosztować również w Krakowie.

Zacznijmy jednak od początku.
Pierwsze wrażenie, przyznam szczerze, trochę rozczarowujące, szukam nad wejściem wielkiego napisu "Dziórawy Kocioł", a zastałam tylko miotłę w drzwiach, której daleko do Nimbusa 2000. Nawet nie odważyłabym się jej porównać do Spadającej Gwiazdy (pierwotna miotła Rona). Wchodzimy jednak dalej i za kratami widzimy drugie wejście, tym razem już oznakowane, schodzimy do podziemi, a tam intensywny zapach świeczek, którym próbowana zamaskować nieprzyjemny zapach. Urok podziemi, potrafię wybaczyć, a nawet załatwię ozonator, byle przy następnej wizycie już go tam nie było.

Lada wygląda całkiem ok, dużo książek, wszystko urządzone na dość prosto-drewniany styl. Po kątach miotły, dużo lampionów ze świeczkami, lampki na suficie, kominek-cudo i sofy z odzysku, ale za to jak wygodnie. Klimat jest, choć widać, że wystrój po kosztach. Jednak mi on jakoś szczególnie nie przeszkadzał, właściciele ruszają i wierzę, że z czasem będzie tylko lepiej. Jednak co mnie bardzo, ale to bardzo raziło. W pierwszej sali, na ścianie, zdjęcie pociągu i nazwa peronu: 8 i 3/4, naprawdę? Aż mnie serce zakuło....


Przechodząc do menu, sporo osób na nie narzeka. No cóż, mogło być więcej zwariowanych nazw, ale moje serducho i tak skradł Prawie Bezgłowy Sir Nick, a że serniki kocham miłością ogromną, tamten podbił moje serce, nazwą, smakiem i wyglądem. No cudo! Polecam szczerze.
Oczywiście nie mogło obyć się bez spróbowania kremowego piwa. Zamówiłyśmy i dostałyśmy w trzech kuflach a'la słoiki. Bardzo dobrze się prezentowały, a co ze smakiem... W tym wypadku jest mi bardzo smutno, bo nawet nie wypiłam do końca, choć bardzo chciałam. Sądzę, że jest to jednak wina moich preferencji, nie przepadam za słodkimi napojami, a mieszanka mleka skondensowanego z karmelem i intensywnym cynamonem, zabiła moje kubki smakowe. To zdecydowanie nie dla mnie, ale znam osoby, którym ta 'mikstura' odpowiada, nawet bardzo. A i karmelowe piwo jest bezalkoholowe, żeby żaden fan/fanka %% się nie rozczarował/a.

W pubie jest oczywiście o wiele więcej do spróbowania, sok z dyni, Patolus Maximus, kanapki różnego rodzaju, kawy, można też załapać się na darmowe ciastko z wróżbą, jeśli wpadnie się gdzieś na promotora. Nam niestety się nie udało :(
Jest też możliwość wypożyczenia różnych gier, co tylko zachęca do odwiedzania tego miejsca z przyjaciółmi. Zabawna jest też możliwość przeniesienia się do Ministerstwa Magii, wszystko fajnie, gdyby napis na drzwiach TOALETY (:D), nie był sporządzony na zwykłej kartce z zeszytu... Ale pomysł dobry, czekam na poprawkę.


Dziórawy Kocioł to bardzo interesujące miejsce na mapie Krakowa. Warto je zobaczyć choćby dlatego, by poczuć się jak uczniowie Hogwartu w przerwie między transmutacją a eliksirami. Trzeba psychicznie przygotować się na spotkanie ze Snapem. Mimo kilku wad, szczerze polecam to miejsce i życzę
powodzenia właścicielom, a w imieniu płaskich portfeli studentów, proszę o wyrozumiałość cenową ;)

Kończąc swoje wywody, chciałam Was bardzo serdecznie zaprosić na stronkę "Droga do siebie", gdzie znajdziecie artykuł na temat piwa bezalkoholowego. Ja po przeczytaniu byłam w lekkim szoku, rzecz jasna pozytywnym.
Link do artykułu tutaj: klik


Wyzwania: Przeczytam minimum 52 książki w 2016r. - 2/52

piątek, 26 lutego 2016

Schmitt & Lee

Już koniec lutego, a ja dopiero dzisiaj wstawiam posta z książkami. Wstyd i hańba, ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale. :D
PS. W najbliższym czasie obiecuję głównie recenzje :*




 "Nigdy nie kocha się za wiele, gdy kocha się naprawdę. Nadużycie jest wówczas wskazane."

 O tym autorze po raz pierwszy usłyszałam kilka lat temu, ale wcześniej nie miałam okazji poznać żadnej z jego książek. Dopiero jakoś przed weekendem, całkiem przypadkiem, wpadły mi w ręce "Intrygantki". Stwierdziłam, że w końcu trzeba sprawdzić pana Schmitta, w książkowej blogosferze aż o nim szumi, a rzadko tutaj się zdarza, żeby popularni autorzy byli wynoszeni na piedestał bezpodstawnie. Eric Emmanuel Schmitt to jeden z ulubionych autorów wielu blogerek/blogerów, których obserwuję, aż wstyd, że dopiero teraz się za niego zabieram.
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, powieść, której się spodziewałam okazała się dramatem, a właściwie czterema utworami tego gatunku.
Ostatni raz z dramatem miałam do czynienia w liceum, jednak większość spotkań przeżyłam z przyjemnością, dlatego też Schmitt wzbudził we mnie jeszcze większą ciekawość.
Pierwszy z dramatów to historia kilku kobiet, które pałają chęcią zemsty do Don Juana. Przyczyny mnie trudno się domyślić. To właśnie on łamał najbardziej oporne kobiece serca.
Kolejny dramat, zatytułowany "Gość" niezmiernie mnie zaskoczył. Głównym bohaterem tego utworu był Freud, znany psychiatra oraz Nieznajomy, czyli tytułowy gość, podający się za Boga.
"Knebel" to monolog, który podobał m się najmniej z tych czterech utworów i "Szatańska filozofia" z pozytywnie zaskakującym zakończeniem.
Ogólnie ten zbiorek dramatów, jeśli można tak to nazwać, oceniam bardzo dobrze. Nie znam innych dzieł autora, ale zostałam wystarczająco zachęcona, aby poszerzyć swoją biblioteczkę o kilka jego dzieł.

Moja ocena:
7/10



 "Robili to już wcześniej, zrobili dziś i zrobią ponownie. I wydaje się, ze kiedy to robią, tylko dzieci płaczą."

"Zabić drozda" zdążyłam jeszcze przeczytać za życia tej wspaniałej pisarki, która jak zapewne wiecie zmarła 18 lutego tego roku. Przykra wiadomość zwłaszcza dla fanów autorki, bo choć przez długi czas Harper Lee cieszyła się tylko jedną powieścią(za to jaką), to zgromadziła ogromną ilość wielbicieli jej pióra. Na sam koniec wręczyła nam jednak prezent, bo jeszcze w listopadzie 2015 roku, ukazała się druga jej książka, pt. "Idź, postaw wartownika", kontynuacja części pierwszej. Uwielbiam tytuły jej książek, są takie niebanalne <3
"Zabić drozda" to książka poruszająca problem rasizmu. Jest on jednak ukazany w wyjątkowo nienachalny sposób, acz posunęłabym się do stwierdzenia, że można książkę czytać dla przyjemności, nie zwracając uwagi na ten problem, albo w drugi i oczywiście ten właściwszy sposób, niewykluczający przyjemności, zachwycając się jak autorka oczami dziecka, potrafiła poruszyć temat rasizmu. Ukazać go, wplatając między wydarzenia i tworząc z niego temat dowodzący. Historia córki Atticusa Fincha, adwokata, który objął sprawę młodego Murzyna, oskarżonego o zgwałcenie białej dziewczyny przejmuje czytelnika, przenosi do lat 30. XX w. i nie wypuszcza aż do ostatnich stron powieści.
Niesamowita ilość wątków pobocznych, równie ciekawych co intrygujących. Wielopłaszczyznowi i ludzcy bohaterowie. Bardzo rzadko mamy do czynienia z postaciami tak dobrze przedstawionymi, z książkami, które nie są banalne, albo zbyt natarczywe, które potrafią poruszyć trudny temat, ale nie zrobić z niego natarczywej napaści uświadamiającej. To powieść piękna i otwierająca oczy. Chylę czoła i bez wątpliwości dodaję "Zabić drozda" do zbiorku moich ulubionych książek.
Dziękuję pani Lee.

Moja ocena:
10/10

Wyzwania: Przeczytam minimum 52 książki w 2016r. - 2/52

poniedziałek, 15 lutego 2016

Spełniamy marzenia - koncert Imagine Dragons



Jedni marzą o białym ferrari, inni o mieszkaniu na Marsie, dla niektórych piątka z egzaminu to szczyt marzeń. Różnimy się tak jak to, czego pragniemy. Jednak każde marzenie, nie ważne jakiej wagi, uszczęśliwia. Sprawia, że do czegoś dążymy, że mamy cel, który staramy się osiągnąć. Człowiek z marzeniami jest intrygujący, człowiek, który spełnia marzenia jest niezwykle wartościowy.
Nie ważne czego pragniemy, jeśli tylko nikomu tym nie zagrażamy, to powinniśmy do tego dążyć, choćby chodziło o zwycięstwo w szkolnym konkursie recytatorskim.

2 lutego spełniłam jedno ze swoich marzeń. Opowiem Wam krótką historię jak to się zaczęło. Kilka lat temu ktoś z moich znajomych na fb udostępnił piosenkę. Rzadko, kiedy sprawdzam czego słuchają moi znajomi, ale akurat wtedy nacisnęłam 'play'. I zatraciłam się w tej piosence "Demons", słowa, melodia, energetyzujące wibracje w refrenie i ten teledysk. Kiedy pierwszy raz go obejrzałam, miałam łzy w oczach. Ta piosenka mnie porwała, słowa zakradły się do serca, a teledysk poruszył najwrażliwsze struny.
Słuchałam jej non stop. Wiele razy zasypiałam ze słuchawkami w uszach, wyobrażając sobie, że stoję w tym tłumie, wśród ludzi, pośród rozbrzmiewających się słów tej właśnie piosenki. Minęły 3 lata, a ona nadal tak samo mocno porusza moim serduchem.


Kiedy rok temu dowiedziałam się, że Imagine Dragons, zagra na polskiej scenie, byłam gotowa przejechać te 250 km do Łodzi, nawet rowerem, żeby tylko usłyszeć ich na żywo. Bilet kupiłam kilka dni później i tak czekał on aż do lutego, tego roku. Dzięki Bogu geniusz ludzki wymyślił pociągi, więc nie musiałam ściągać ze strychu swojego składaka :D
Modliłam się tylko, żeby żaden ważny egzamin nie wypadł mi w tym dniu. Sesjo tyś dla studentów spełnieniem marzeń... Daję słowo, Bóg słucha naszych próśb. Jedyne co musiałam zrobić dzień później, to przyjechać na 12.30 na uczelnie i odpowiedzieć na kilka pytań w celu zaliczenia ćwiczeń. Połowa Polski w nocy, w dzień kilka przystanków. Co to jest z mierzyć się oko w oko ze swoim profesorem po nocy pełnej wrażeń. :O

Ale powoli. Zacznijmy od początku:

Przed Atlas Areną znalazłyśmy się już półtorej godziny wcześniej, przynajmniej 50 osób stało w kolejce przed nami. Zmarzłyśmy jak nie wiem, ale warto było czekać. Bilety kupiłyśmy na płytę, dlatego też zależało nam, żeby wejść jak najwcześniej w celu zajęcia sobie lepszych miejsc.
Gdy wybiła 19.30 na scenę wszedł polski zespół, supportujący Smokom, Lemon. Nie radzili sobie źle, ale niestety, nie był to dobry zespół do rozgrzania ludzi przed ID.



Razem z przyjaciółką, czekałyśmy z niecierpliwością na pierwsze rozbrzmienie nutek z płyty Dragonsów. Podekscytowanie można było wyczuć w powietrzu. To jest takie cudowne uczucie być wśród ludzi, którzy podobnie jak Ty, są zafascynowani tym samym. Na trybunach rozświetliły się lampki, robili fale, coś pięknego. Kilkakrotnie ktoś pod sceną symulował wejście zespołu. Rozbrzmiewały krzyki, dopiero po chwilii orientowaliśmy się, że to jeszcze nie ten moment.

Dan Reynolds - wokalista ID <3
zdj pochodzi z otchłani internetów

I w końcu Atlas Arena zalała się słowami piosenki "Shots". Ludzie śpiewali, skakali, machali rękami. Wszyscy daliśmy się ponieść muzyce. Byliśmy "my" a nie ja i ktoś obok mnie. Śpiewaliśmy razem z Danem, 'Radioactive', 'It's time', 'I'm so sorry' - piosenki, przy których z każdego aż kipiała energia. Rockowe brzmienie ostatniej z nich sprawiło, że sala huczała. Niesamowite emocje. Dzięki akcji - Poland is Bleeding Out, mogliśmy usłyszeć piosenkę 'Bleeding Out' tak rzadko pojawiającą się na trasie S+M. Jestem ogromnie wdzięczna <3
Zaraz na początku występu zespół wykonał cover Alphaville - 'Forever young' - chyba każdy zna refren tego utworu i chyba każdy w tamtej chwili razem z Danem śpiewał, że chce być wiecznie młody, że chce żyć wiecznie albo nigdy. Piękna chwila <3

Ich piosenki wiążą się z wieloma momentami z mojego życia. Niektóre są piękne, inne dodają energii. Przy wszystkich można się dobrze bawić. Jednak kiedy zabrzmiało "Demons", złapałyśmy się z Kingą za ręce i słuchałyśmy. Poczułam ciarki i wiedziałam, że warto było czekać, że warto spełniać marzenia, nawet jeśli to nie lot w kosmos, a koncert ulubionego zespołu.
Myślę,tfu mam nadzieję, że każdy z Was, ma taką piosenkę, przy której potrafi się zatracić, zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że ona jest tylko o nim, tylko dla niego. I wyobraźcie sobie, że słyszycie ją na żywo. Przeżycie, które ciężko opisać. Pewnie nie każdy szaleje za ID tak bardzo jak ja i pewnie zdarzą się osoby, które o nich nawet nie słyszały. Dlatego zachęcam do wysłuchania tych wszystkich utworów, o których wspomniałam, ale jeśli kogoś zainteresowałam, nieco bardziej, niech sprawdzi setliste z koncertu - klik.Warto znać, zespół bo z każdą płytą staje się coraz lepszy. Oby nie stracili tego 'czegoś', co sprawia, że ich piosenki chwytają, mnie i wielu innych fanów za serce.


Po koncercie wybrałyśmy się na piwko, nucąc pod nosem 'tam tara ram tam empty space'. Czekałyśmy na dworcu 4h. Pozdrawiam chłopaka, który rozruszał towarzystwo chodząc z przenośnym głośniczkiem i śpiewając piosenki Dragons'ów. Uwielbiam takich ludzi. Wiele osób śpiewało z nim, co samo w sobie było genialne :D
Na mieszkanie wróciłam między 7 a 8 nad ranem, 3h snu i jadę na uczelnię. Ledwo żywa, kontaktująca przez pół, wyglądająca jak nieboskie stworzenie. A z twarzy nie znikał uśmiech. Takie przeżycia dodają powera, takie wspomnienia sprawiają, że chce się więcej.
Imagine Dragons to jeden z dwóch zespołów, które marzyłam zobaczyć na żywo. Mój kolejny cel to Green Day i tylko czekam na ten dzień, kiedy znów ruszą w trasę koncertową. Tym razem biorę bilet pod samą sceną. Aż chce się sprzątać hotele haha (moja weekendowa praca) :P


Kto z Was jedzie ze mną na Imagine Dragons, jeśli znów odwiedzą Polskę? :D

niedziela, 31 stycznia 2016

Styczeń, sesja, zmiany, postanowienia!!!


źródło
Sesja oficjalnie na naszej uczelni startuje dopiero 2 lutego, ale każdy student dobrze, wie, że tak naprawdę zaczyna się przynajmniej z miesiąc wcześniej, te wszystkie zaliczenia, raporty, wpisy, zerówki, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Studia to najlepszy okres w naszym życiu, jeśli oczywiście potrafimy go wykorzystać.

Przyznam się szczerze i z lekkim cieniem zawstydzenia, że pierwszy rok poza nauką, poświęciłam głównie imprezowaniu. Nie czuję, żeby był zmarnowany, nic nie zastąpi masy wspaniałych wspomnień, ale czuję pewien niedosyt.
Miałam masę planów, które nie wypaliły przez "brak czasu". Ten rok akademicki postanowiłam wykorzystać o wiele lepiej, zmieniłam kierunek studiów(jeszcze kiedyś o tym napiszę). Znalazłam weekednową pracę. Zaczęłam odkładać pieniądze, co wiąże się też z moim innym celem(tajemnica zostanie rozwiana wkrótce). Zapisuję się na siłownię, gdzie swoje zainteresowanie poświęcę gł. zumba <3 Znowu zacznę regularnie chodzić na basen. A to dopiero początek moich postanowień, ale w tym roku mam nadzieję, że nauczę się wykorzystywać czas z całych sił.

Może pomyślicie, taaa gadanie, każde postanowienia kończą się tak samo, dlatego nie piszę, nie zdradzam póki co, dopiero gdy zacznę się do nich dobierać, będę Wam odsłaniać po troszkę rąbka tajemnicy. Tym razem wierzę w to, że dam radę. Bo człowiek jeśli tylko chce, może góry przenosić. Ja się o tym przekonałam, miesiąc niejedzenia słodyczy, było dla mnie bardziej niemożliwe niż wspięcie się na Kilimandżaro, a jednak dałam rady. Uzależnienie od czekolady to nie byle co. Cały styczeń bez spóźnienia dla osoby, która na nowym kierunku była kojarzona przez wszystkich tylko dlatego, że ciągle się spóźniała:

[Sytuacja w tramwaju]
-Hej, Ty też na biomedyczne?
Odwracam głowę zaskoczona i patrzę na zupełnie nową twarz:
-Taaak, to pewnie też jesteś z psychologii? - dalej niepewnie, ale uśmiecham się do nieznajomej.
- Tak, tak, właśnie kojarzyłam Cię z wykładów, bo zawsze się spóźniasz - i banan na twarzy mojej rozmówczyni
....

Wtedy stwierdziłam, że jednak coś z tym trzeba zrobić. Miesiąc już za mną i oby tak dalej :D

Niewierni twórzmy postanowienia, którym podałamy, albo nawet niemożliwe, ale na których nam niesamowicie zależy, a wtedy motywacja będzie filarem naszego sukcesu i razem damy radę! Trzymajmy kciuki za siebie nawzajem <3


Krótkie podsumowanie 2015 roku:
Ilość postanowień: 21
Skończone/zaliczone: 6
Zaczęte/nieskończone: 8
Brak reakcji: 7
Procentowy wynik wykonanych postanowień: 6/21 ---> 28,5%
Więcej informacji: klik

Wniosek:
 Wyniki marniutkie i co tu się okłamywać, ale to nic czym mogłabym się zamartwiać, to powód do mobilizacji. Nawet twórca akcji przeczytam 52 książki w roku, przyznał, że nie podołał swojemu wyzwaniu i dla mnie to było największą motywacją, aby dalej trwać przy tej akcji i przez porażkę, nie poddawać się, ale jeśli tym razem przeczytałam 28 książek , to w tym roku pnę się wyżej, a celem jest 52 i z roku na rok coraz więcej aż w końcu się uda.
Tak więc, nie poddaję się, kilka postanowień skreślam ze swojej listy, kilka dopiszę z czasem. A za rok znowu usiądę przed laptopem i zrobię podsumowanie tym razem roku 2016, mam nadzieję, że tym razem z dumą i bananem na twarzy <jak moja spostrzegawcza koleżanka z roku>, oświadczę Wam, że większość moich planów powiodła się sukcesem.

Dziękuję wszystkim, którzy są ze mną do tej pory, którzy towarzyszyli mi w mojej blogowej przygodzie przez ubiegły rok i są świadkami moich sukcesów i porażek. Jesteście wspaniali <3