środa, 25 lutego 2015

Robin Stone pierwowzorem Greya? :O



             
                Tytuł: Bez zobowiązań
                Autor: Jacqueline Susan
                Gatunek: romans, melodramat
                I wydanie: 1969
                Ilość stron: 455
                Wydawnictwo: C&T Crime & Thriller
                      Ekranizacja:
nie




Dawno, dawno temu, za górami, za lasami żyłam sobie ja i pewnego dnia, jako aktywna czytelniczka, dostałam prezent, a była nią książka pt. "Bez zobowiązań". Zaczęło się jak w bajce, a skończy się jak w erotyku pani E.l. James. Podejrzewam, że wszyscy macie jej po dziurki w nosie, ale obiecuję, zrobiłam to całkiem niecelowo. Podobieństwa aż biły w oczy, czy to przypadek, czy nie, ocenę pozostawiam Wam.
A i uwaga! Będę sobie spojlerować, więc jeśli nie chcecie dowiedzieć się za dużo, to macie moje błogosławieństwo, bez obaw możecie pominąć tabelkę.

Wybaczcie to podkreślenia nazwisk, ale już nie mam sił do tej tabelki :D

Kim jest Robin Stone? Główny bohater, niesamowicie przypominający nam pana Greya, jednak obie książki są od siebie tak różne jak to tylko możliwe. Tu nie ma soczystych opisów scen łóżkowych, historia jest zupełnie inna, tylko ten jeden motyw, ten bohater...
Robin osiągnął sukces, nie jest to może szczyt jego marzeń, ale ma wszystko co mu potrzebne. Pieniądze, kobiety na zawołanie, które nie mogą go ograniczać, bo jeśli tylko spróbują, pokazuje im dosyć dosadnie, do czego są mu potrzebne. Zimny drań, a mimo wszystko, nie byłam w stanie być do niego wrogo nastawiona.
Tak naprawdę cała książka jest o nim, poznajemy go z perspektywy trzech kobiet, pięknej Amandy, modelki, która oddałaby wszystko, żeby tylko zostać żoną Robina, Maggie, dziewczyny swojego przyjaciela, którą wielokrotnie potraktuje bardzo okrutnie oraz Judith, kobiety w średnim wieku, żony swojego szefa, która zaweźmie sobie za cel, zdobycie pana Stone'a. 

Książka niesamowicie mi się dłużyła. Pierwsza część mogła być skrócona przynajmniej o połowę. Historia "związku" z Amandą była ważnym punktem w całej powieści, aczkolwiek sama bohaterka potrafiła doprowadzić do szału. Była piękną, bogatą, najbardziej rozchwytywaną modelką w kraju, a mimo to zachowywała się jak biedna, mała dziewczynka. Miłość ślepa jest, w jej wypadku musiała też ogłuchnąć i odebrać jej rozum, bo Robin traktował ją nie lepiej jak dziewczynę na telefon. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że współczułam jej i to szczerze.

"nieszczęścia najlepiej ignorować, bo pamięć tylko je krzepi, utrzymuje przy życiu"

W pierwszej części książki autorka ukazała jak łatwo mass media potrafią nami manipulować, poprzez opisy życia bohaterów genialnie przedstawiła wygląd świata gwiazd, zasad, które nim rządzą. Było to bardzo zaskakujące i pouczające, bo która mała dziewczynka nie marzy o tym, żeby zostać piękną aktorką, szczupłą modelką, występować w telewizji i w swojej dziecięcej naiwności, nie wierzy, że jej życie byłoby wtedy piękne i ekscytujące. Jacqueline Susann podeszła i zdjęła czytelnikom różowe okulary, rozbijając je na drobny mak, bo życie gwiazd ma też swoją koszmarną stronę, gdzie wszystko robi się dla pieniędzy, a miłość istnieje tylko na okładkach magazynów.
W drugiej i trzeciej części, przyjrzymy się trochę bliżej Robinowi, jego psychice, która jest dość niebanalna, a co za tym idzie niezwykle interesująco. Będzie się działo dużo i w odróżnieniu od części poprzedniej, tutaj nie będziecie mieć czasu na myślenie o nudzie. Pieniądze, władza, seks i sława, to cztery najważniejsze rzeczy, które rządzą światem bohaterów. Jest to obraz, który może przerazić, zsunąć na dół przyciemnianą szybę i pokazać, że jednak nie chcielibyśmy się znaleźć w tej pędzącej, na galę gwiazd, limuzynie.

Czytałam ją długo, bardzo długo, nużyła mnie, denerwowała i momentami miałam ochotę rzucić nią o ścianę, myśląc że przydałby się bohaterem mocny wstrząs, bo nie sposób było ich zrozumieć. Jednak, kiedy teraz mogę spojrzeć całościowo na tą powieść, zaczynam widzieć pewne zależności i to mi się podoba. Druga i trzecia część powieści była znacznie ciekawsza, bohaterowie potrafili zdenerwować nie gorzej niż dziewczyna, podrywająca Twojego faceta, nie brakowało im osobowości, żeby wywołać uśmiech na Twojej twarzy i było ich sporo, na prawdę sporo, ale bez obaw, każdego poznajemy dobrze, co jest tylko plusem dla autorki.
Porównując Robina Stone'a do Greya należy wspomnieć, że ten pierwszy został przedstawiony o niebo lepiej. Nawet jego powrót do "normalności" jest logiczny. Wątek z przeszłością, któremu autorka poświęciła dużo więcej uwagi, potrafi zaskoczyć i powiem Wam szczerze, mimo że podobny schemat znałam już z książki E.L. James to dałam się złapać, tego się nie spodziewałam. Zaskakujący rozwój wypadków i kolejny szok w raz z zakończeniem powieści. Ta książka ma sporo plusów i nie żałuję, że po żmudnym początku, dobrnęłam do końca.

"Po raz pierwszy Ethel pojęła, na czym polega chwilowy efekt ślepej furii, stanowiący przyczynę tylu zabójstw. Miała ochotę skoczyć Danowi do gardła; nie był to jednak właściwy moment na podjęcie działań drastycznych, skoro piłka wciąż była w posiadaniu Christiego."

Jak łatwo nami manipulować? Pieniądze, władza, seks i sława, to wartości, które stają się coraz bardziej pożądane, które odbierają to, co naprawdę ważne. Przeszłość a teraźniejszość. Siła osobowości, aby to wszystko zakończyć, aby być w końcu szczęśliwym. Ta książka to analiza ludzi, ukierunkowanych na sukces, ludzi chorych i uzależnionych od pieniędzy, od pragnienia bycia w centrum uwagi, od przyjemności i egoizmu. Dobrze napisana i całkiem różna od "50 twarzy Greya", więc bez obaw.

Moja ocena:
5,5/10
Wyzwania:
1. Przeczytam tyle, ile mam wzrostu
+2,7cm = 8,5/161

środa, 18 lutego 2015

Skazuję się na... 50 twarzy Greya!

Uwaga! Recenzja 18+
        
            
                    Reżyseria: Sam Taylor-Johnson
                    Scenariusz: Kelly Marcel
                    Gatunek: melodramat*
                    Premiera: 13.02.2015r. (Polska)
                    Czas: 2h 4 min.
                    Główne role: Jamie Dornan i Dakota Johnson

 *co do tego mam wątpliwości, ale o tym później ;)







Nie znam osoby, która po usłyszeniu tych trzech słów - 50 twarzy Greya - nie spojrzałaby na mnie podejrzanym wzrokiem. Piątek wieczorem:
- Mamo, jadę do kinaaa
- Dopiero co przyjechałaś i już gdzieś jedziesz? Jedź, tylko tam uważaj(moja mamcia taka nadopiekuńcza)
- Spoczko (zwięźle i krótko, to działa)
- Na co jedziesz, może się z Wami zabiorę?
- A na imprezę w sobotę też się z nami wybierasz? Na Greya
- Rany boskie dziecko, to ty możesz takie filmy w ogóle oglądać?!
To jedna z przykładowych rozmów, ta akurat z moją kochaną i nadopiekuńczą Mamuśką, dla której zawsze będę małym dzieckiem, mimo dwudziestki na karku. Film zanim wyszedł wywołał już niewiarygodne zamieszanie, w samo centrum zainteresowania, wepchnęła go książka, która stała się jedną z najbardziej sławnych w ostatnich czasach. Utrzymuje się w światłach reflektorów, nie zważając na rzucane w nią stosy pomidorów ze strony publiczności, ona stoi zadowolona i uśmiecha się do zdjęć, bo wie, że głosy krytyki tylko wpływają na jej korzyść. Jaki dziwny mamy świat, że im bardziej powieść E.l.James była negowana, tym cieszyła się większym zainteresowaniem. Niemal każdy chciał ją poznać, a to z samej ciekawości lub innych wybrakowanych zainteresowań(bo teraz jeśli ktoś lubi erotyki, to znaczy, że nie ma udanego życia seksualnego, no cóż, przykro mi).

Zebrały się rzesze fanów i drugie tyle osób krytycznych, ci pierwsi dostali nieźle po mordzie, wyzywani od hołoty, niewyżytych kur domowych, głupiutkie nastolatki z rozszalałymi hormonami, które seks znają tylko z filmów, a przecież jesteśmy tak bardzo tolerancyjni, od co drugiego człowieka usłyszysz hasło "o gustach się nie dyskutuje". Pięknie, prawda?, a teraz z rozmachem udowodniliśmy, że jesteśmy oczytaną inteligencją, która doskonale zna się na pisarstwie i wie, że E.L.James totalnie nie potrafi pisać. Nawet Zenek, który sprząta drogi powie Ci, że ta książka to chłam, szkoda tylko, że nie ma do czego jej porównać, bo nigdy żadnej powieści nie miał w ręce, no może raz, gdy córka poprosiła go, żeby przeczytał jej fragment, ale oburzony odłożył ją na bok, mówiąc, że jest teraz bardzo zajęty i żeby czytała sama, bo w końcu się nauczyć musi i pięknym gestem pociągnął łyk piwa, nie odrywając wzroku od telewizji, bo przecież właśnie idzie odcinek "Świata według Kiepskich", w którym Waldek przedstawia swoją dziewczynę.

Fala krytyki nasuwa się Wam na języki, czego jestem świadoma, tylko zachowajcie ją jeszcze na moment wyłącznie dla siebie. Ja tej książki w żadnym wypadku nie bronię! Wiem, że jest słaba, sprawdziłam to na własnej skórze, co możecie zauważyć na moim blogu(linki na dole). Ja tu dzisiaj o FILMIE i to on w tym poście zostanie oceniony moim bardzo subiektywnym okiem.
Ta historia jest tak kontrowersyjna, że aż sama nie mogę doczekać się Waszych opinii, możecie mnie zjechać, bo czytając inne posty, wiem, że pisząc swój tekst, podejmuję spore ryzyko, ale myślę, że znajdzie się ktoś i taką mam nadzieję, kto podziela moje zdanie.

źródło

Apel do tych, którzy wiedzą tak wiele o Greyu, bo obejrzeli wszystkie reklamy, przeczytali kilka recenzji książki, naoglądali się zdjęć, a może nawet zahaczyli o parę zwiastunów. Wy, którzy na samą myśl o tym filmie macie mdłości, usiądźcie spokojnie i zachowajcie pisanie Waszego przygotowanego komentarza, którym raczycie teksty na wszystkich portalach o tym temacie, do końca postu.
Rozumiem Was, ta historia jest bardzo przereklamowana, można by dać już spokój, ale zauważcie, że i Wy napędzacie to błędne koło. Czy wypowiadanie się na temat czegoś, o czym tak naprawdę nie macie pojęcia ma jakikolwiek sens? Rozumiem w miarę obiektywną opinię, przypudrowaną Własnym zdaniem, ale branie udziału w dyskusjach, najeżdżanie na coś, czego nawet nie miało się okazji widzieć.... albo czepianie się tak głupich szczegółów, że uśmiałam się bardziej podczas ich czytania niż oglądania kabaretu: Mariolka w spa. Wybaczcie, ale ja nie rozumiem skąd tyle agresji? Biednej Dakocie Johnson dostało się tyle razy, za to, że nie jest wystarczająco piękna, a teraz idź i spójrz w lustro... Nie sądzę, żeby się tym przejęła, wynagrodzą jej to pieniążki i sława jaką zgarnęła za tą produkcję.

Teraz pewnie jesteście wszyscy pewni, że niemiłosiernie zachwycam się tym filmem. Rozczaruję tych, którzy mój gust i inteligencję, chcieli porównać do czegoś, przynajmniej nieprzyzwoitego. Nigdy nie trafi on do grona moich ulubionych, nawet nie mogę powiedzieć, że go lubię, bo takie filmy oglądam rzadko, dla odstresowania, nigdy do nich nie wracam i nie zachowuję w pamięci. Tak już mam z przeciętnymi komediami romantycznymi. I właśnie teraz ktoś, kto przebiegł tylko wzrokiem ostatnie zdanie, powinien wziąć pełny obrót, cofnąć się i zwrócić uwagę na to, co napisałam. 50 twarzy Greya, oczywiście ekranizacja, to żaden dramat psychologiczny, nad czym ubolewam, tym bardziej film erotyczny, z radości czego skaczę w myślach, a komedia romantyczna, doprawiona kilkoma odważniejszymi scenami z włoskami łonowymi i na udach Dakoty(I don't know-ona nie goli nóg, czy to wymogi filmu--->wybaczcie moją nieokrzesaną ciekawość).

źródło

Kolejna fala krytyki popłynęła z takimi hasłami, "gdzie tu odważne sceny?, czemu na ekranie nie pokazano męskiego przyrodzenia, jeśli Dakota świeciła cyckami?", żeby to było chociaż tyle, oczywiście ktoś zapewne hojnie obdarzony przez naturę, stwierdził, że ona prawie piersi nie ma, no nie wiem, czy ja mam coś ze wzrokiem, a może założyłam okulary powiększające, no ale ludziom nie dogodzisz. Wracając do tej erotyki i pikantnych scen, szczerze przyznam, że film jest o wiele słabszy od książki, ja to nazywam za mało greyowy. I główny bohater, pan Jamie Dornan, który wcielił się w rolę Christiana, był zbyt płytki jak na taką postać, zbyt miły, za mało panował. Za szybko uległ Anastasii i nie pokazał nam tych swoich, tytułowych 50 twarzy, ani nawet ciemniejszego oblicza. Sceny łóżkowe też nie były greyowe, może ze dwie zahaczyły o książkę, ale zdecydowanie były za słabe i nie chodzi mi o pokazywanie nie wiadomo czego, ale o silną dominację, której aktor nie pokazał. Jednak, czy gdyby one były to widzowie byliby zadowoleni? Bo ja nie sądzę, wtedy usłyszelibyśmy, że to zwykły pornol i kolejny łańcuszek wyzwisk w kierunku osób, które do kina się wybrały.

Reżyser dokonał paru obliczeń. Matematyk byłby z niego niezły. Chciał czegoś komercyjnego, a jak najlepiej zgarnąć dużą publiczność, seks się opłaca, no to dajemy, ale zbyt dużo ciała odstraszy młodszych widzów, spowoduje większe ograniczenie wiekowe, no to odejmujemy zbyt odważne sceny(czyli wszystko to z czego książka zasłynęła), a kto jest najbardziej wpływowym widzem? (-Kochanie, co robimy wieczorem? -Idziemy do kina! -Na co? -Na Greya! -Czemu zawsze Ty musisz wybierać film? -Śpisz sam! -Niech ci będzie, idziemy na Greya), tak więc kobiety kochają komedie romantyczne, tu przygładzimy, tutaj dodamy słodkości i zgarniemy kupę kasy. O dramacie psychologicznym możemy pomarzyć, jak chcemy obejrzeć pornola, to lepiej zostać w domu and you know... Ale jeśli tylko macie ochotę na komedię romantyczną, która coś tam próbowała się dogadać z tymi dwoma gatunkami, to zapraszam do kina.

Aktorzy
O Jamiem Dornanie już wspomniałam, jego gra aktorska rozczarowała mnie, za to nadrobił wyglądem, co oczywiste. Niestety, nie spisał się, co zdradzała z deka i grama jego mimika i niektóre nienaturalne gesty, albo scena jak bronił Any przed jej przyjacielem, no cóż...
Dakota Johnson, ona parokrotnie ratowała sytuację, jest dobrą, piękną aktorką i nie rozumiem tej fali krytyki, która na nią spłynęła. Była zdecydowanie silniejsza i pewniejsza siebie niż książkowa bohaterka, ale to było ciekawsze, kilkakrotnie rozbawiła mnie swoją grą, a to ogromny plus. Jednak nie każdej scenie podołała, upadek do gabinetu Greya - klapa, przygryzanie wargi - już babcia sprzedająca precle robi to bardziej pociągająco...
Na koniec muszę wspomnieć o bardzo dobrej ścieżce dźwiękowej, świetne piosenki, które słucham sobie ostatnio non stop. Daję plusik! :D

Film jakich pełno, nic szczególnego, przeciętny, ale polecam tym, którzy tak bardzo pragną go krytykować, przynajmniej zdobądźcie do tego jakiekolwiek podstawy. Ocenić go należy nie patrząc przez pryzmat książki, mam wrażenie, że to dwie odrębne historie, które mają tyle ze sobą wspólnego, co imiona głównych bohaterów.
E.l.James miała dobry pomysł, potencjał niestety nie został wykorzystany, a wręcz sprawę zawaliła. Reżyserka stanęła przed niezmiernie trudnym zadaniem i jak się domyślanie, nie sprostała mu, ale nie można też powiedzieć, że poniosła gromką porażkę. Coś mi się wydaje, że historia ta nie zostanie już uratowana, a szkoda, bo mogło wyjść z tego coś całkiem fajnego.


Moja ocena:
5/10
Linki do recenzji książek: 
50 twarzy Greya
Ciemniejsza strona Greya
Nowe oblicze Greya



Dobry cover, polecam posłuchać. :D

niedziela, 15 lutego 2015

Seksturysta - Adam Ambler







               Gatunek: erotyka, reportaż
               I wydanie: 2014
               Ilość stron: 238
               Wydawnictwo: Self-publishing
               Ekranizacja: nie







Seksturystyka, to pojęcie było mi obce, co dziwne, bo jest tak oczywiste, podejrzewałam o co chodzi, jednak nigdy wcześniej się z nim nie spotkałam. Dlatego właśnie już sam tytuł zdołał rozbudzić moją zaspaną ciekawość, która rozciągając sztywne mięśnie, stwierdziła "tak, muszę przeczytać tą książkę". Jednak mój rozum, który wtedy już działał na pełnych obrotach i jako zaciekły wróg ciekawości, do samego tematu podchodził dość sceptycznie. Podpowiadał cichutko; "przecież ty nie lubisz erotyków, nie pamiętasz, ile męczyłaś się z Greyem?". Zerknęłam na okładkę, przeszły mnie ciarki, bo tam śmieje mi się w twarz napis, porównujący te dwie pozycje. Walka się rozpoczęła, starcie tytanów trwało zaledwie kilka sekund, stwierdziłam, przeczytam. Jest ryzyko, jest zabawa, a kto nie chowa w sobie małego diabełka.

"Są turyści pragnący odpoczywać i robić sobie zdjęcia pod piramidą Cheopsa, są też tacy, którzy chcą uprawiać miłość w jej cieniu. Najlepiej z dwoma ładnymi Egipcjankami. To my.
Jesteśmy seksturystami."

Razem z Adamem wyjeżdżamy do Indonezji, kraju bardzo egzotycznego, niezwykle pięknego. Oczami wyobraźni zobaczymy Dżakartę, stolicę i największe miasto tego kraju, zwiedzimy jeszcze kilka innych miejsc, poczujemy się jak turyści, wysłuchujący opowiadań przewodnika, jednakże dość nietypowych, bo my zobaczymy ten kraj z zupełnie innej strony. Doświadczymy nocnego życia w Indonezji, dowiemy się dokładnie na jakich zasadach działa seksturystyka. Prześledzimy losy Adama, który zna się na tym jak mało kto. Jesteście ciekawi?, bo ja bardzo.

 "uczucia, jakie nami władają, nie znają pojęcia czasu, religii, kultury, za to uzmysławiają możliwości, które one nam dają; świadomość, że możemy zakochać się nawet w domu dla starców, bo jest to ludzkie uczucie, a my, póki tylko tli się w nas odrobinka życia, pozostajemy ludźmi - podatnymi na wszelkie ludzkie uczucia - nieważne, co moglibyśmy uroić sobie w naszych głowach."

Nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia. Powierzchowne zauroczenia są tak trwałe jak łóżka z ikei. Do zbudowania silnego uczucia potrzebujemy czasu i nie wystarczy ładna okładka, bo w tym wypadku ona jest wyśmienita. Często, po pierwszym zauroczeniu, doznajemy gorzkiego rozczarowania, przecież on wydawał się taki idealny i zamiast uczyć się na błędach, my jak ci ostatni głupcy, od nowa brniemy w to samo bagno, czasem jednak szczęście sprzyja głupcom i nagle na naszej drodze staje ktoś, kto zmieni całe nasze postrzeganie i nie będzie to miłość od pierwszego wejrzenia. Na mojej drodze stanął Adam Ambler, a właściwie jego książka.

Nigdy nie lubiłam erotyków, a w swoim żywocie, przeczytałam ich całkiem sporo. Dawałam im szansę wielokrotnie i za każdym razem ponosiłam sromotną klęskę. Postanowiłam: nigdy więcej. Minęły miesiące i przyszedł czas na Seksturystę. Podjęcie decyzji nie było łatwe, tytani walczyli zaciekle, ale spróbowałam jeszcze raz. Intrygująca okładka, ale ja już nie zakochuję się od pierwszego wejrzenia i dobrze, bo wnętrze okazało się jak w podręczniku szkolnym, dość drobny druk, niemal całe strony zapisane, a poza tym, zaczęło się zbyt dużą dawką informacji. Jakbym to określiła: podręcznik o seksturystyce i Indonezji. Zabójcze połączenie, ale cóż, nie brzmi to zbyt interesująco. Książka nie szczyci się przejmującą i chwytającą za serce fabułą, ale taka chyba ma być. Na początku bardzo mnie to drażniło, ale później z każdą stroną przeżywałam małe zaskoczenie, budziła się we mnie coraz większa ciekawość i wielokrotnie zmieniałam zdanie co do jej oceny, ale co ważne, za każdym razem, była ona wyższa.

"Seks to darmowe pigułki szczęścia. Sto razy lepsze niż najlepszy skręt, whisky czy marlboro."

Moim skromnym zdaniem, porównanie tej pozycji do "50 twarzy Greya" jest bezsensowne, bo jedyne co łączy te dwie pozycje, to dość wulgarne opisy seksu. Tylko, że Ambler odwalił dużo lepszą robotę. Opisy są różnorodne, lepiej działają na wyobraźnię, choć tutaj muszę wspomnieć, ta książka nie jest dla każdego, zdecydowanie 16+. Erotyka w takim wydaniu podkreśla tylko właściwy temat, nadaje mu smaczku, sprawia, że staje się on bardziej interesujący, w pewien sposób go obrazuje. Tylko, co jest tym właściwym tematem.
Czytając, miałam wrażenie, że tak naprawdę nie chodzi o sam seks i obym się nie myliła, znajdziecie w niej co nie miara fragmentów potwierdzających moje zdanie, bo ta książka wskazuje na moralną poprawność, daje podstawy, abyśmy mogli zastanowić się nad tym, czy rzeczywiście to, co uznawane jest za poprawne, takie właśnie jest, a to, co zostało okryte tematem tabu, nie powinno zostać wystawione na światło dzienne. Ambler zadaje wiele pytań, stara się na nie odpowiedzieć, przemówić do nas; "Dlaczego tak bardzo chcę, aby postawić znak równości między seksem płatnym a seksem - nazwijmy to - klubowym, czyli z kimś poznanym na mocno zakrapianej imprezie, po której oboje mamy czarne dziury w pamięci?". Spostrzeżenia autora są trafne, aczkolwiek cała ta książka jest niezwykle kontrowersyjna, temat dość trudny i sama nie zgadzam się ze wszystkim tym, co zostało w niej przedstawione. Zależy głównie od podejścia do samego seksu, czy jest on uznawany jako usługa, przyjemność, czy może jako akt miłości. Ta pozycja potrafi oburzyć, wyprowadzić z równowagi, a czasami nawet denerwować, ale w gruncie rzeczy trochę w tym prawdy, bo czy można hańbić kobiety, które nie oddają się obcym mężczyznom, aby wykarmić rodzinę, czy prostytutki=kobiety z biznesu, które swoja profesję, traktują jako zwykły zawód, a to wynika po prostu z ich punktu postrzegania, zasad, można powiedzieć, że to ich sprawa, rozporządzają swoim jak tylko chcą. Nie chcę zbyt mocno zagłębiać się w temat, ale myślę, że książka jest warta przeczytania.

Zaryzykowałam i wygrałam. Książka jest dobra, świetnie napisana, intrygująca i dająca do myślenia. Wzbudza ogrom sprzecznych uczuć, mimo że fabuła to najmniej ważna sprawa i wcale dużo jej tutaj nie znajdziecie, choć myślę, że w pewnym momencie zaskoczycie się równo mocno jak ja. To nie jest tylko książka erotyczna, to jest coś ponad to, poprzez zerwanie zasłon z tematów tabu, ukazuje ogrom problemu. Mimo swoich wad, jest warta przeczytania, a przekonałam się o tym na własnej skórze. Polecam, a uwierzcie na słowo, dowiecie się wielu przydatnych(:P) ciekawostek. 

Moja ocena:
7/10
  Wyzwania:
1. Przeczytam tyle, ile mam wzrostu
+1,3cm = 5,8/161

sobota, 7 lutego 2015

Jesienna miłość - Nicholas Sparks







               Gatunek: obyczajowa, dramat
               I wydanie: 1999
               Ilość stron: 208
               Wydawnictwo: Albatros
               Ekranizacja: tak 
             (tytuł zmieniony - Szkoła uczuć)





 
Kiedyś wydawało mi się, że mam stalowe nerwy, trudno mnie wzruszyć, mam skamieniałe uczucia. Nie wiem czemu taki durny pomysł przyszedł mi na myśl, ale chyba rzeczywiście dawniej mniej się rozczulałam, albo po prostu nie trafiałam na te pozycje, co trzeba, bo wiecie uwielbiam się katować, taki uczuciowy masochizm.
Czasem zastanawiam się, czy nie jestem jak te całe, legendarne wampiry, które swoje emocje przeżywają o wiele mocniej niż normalni ludzie<joke>, ale prawda jest taka, że wzruszam się łatwiej niż moi najbliżsi znajomi, to ja szukałam chusteczek w ciemnicy kina podczas oglądania "Gwiazd naszych wina" i to mi za każdym razem spływają łzy po policzku, gdy umiera jakiś przystojny aktor. Wzruszam się może i łatwo, ale nie za każdym razem płaczę. Tym razem było inaczej, mocniej, głębiej i w gruncie rzeczy piękniej, może to przez bliskość sytuacji, ale "Jesienna miłość" to książka, która jako jedna z niewielu, a zaledwie dwóch, "pochłonęła" litry moich łez.

"Najpierw będziecie się uśmiechać, potem zapłaczecie... nie skarżcie się później, że was nie ostrzegałem."

Poznajemy starszego pana, który pragnie opowiedzieć nam swoją historię, nie będzie ona długa, ale za to pełna emocji, takich najprawdziwszych.
Landon Carter to chłopak, który nie jest przykładnym nastolatkiem. Szaleje jak większość młodych ludzi w jego wieku, ale nie robi nic, co jakoś szczególnie mogłoby być uznane za niewybaczalne. Zaraz przed balem maturalnym zostaje porzucony przez ówczesną dziewczynę, zostaje na lodzie i żeby w jakiś sposób uratować swój honor/dumę, czy co tam jeszcze gra pierwsze skrzypce u mężczyzn, zaprasza jedyną dziewczynę jaka mu pozostała, Jamie, córkę pastora, dziewczynę, która nie rozstaje się z Biblią i niewidzialną kartką przypiętą do pleców z określeniem, dziwna.
Ich znajomość rozwija się pomalutku, Landon czasem zachowuje się po prostu jak dupek, ale w końcu zaczyna dorośleć, dostrzega błędy i uczy się. Staje się prawdziwym mężczyzną, ale ten sukces dość dobitnie przyćmi druzgocące zdarzenie, wiadomość, która odciśnie piętno na całym jego życiu. Jak sobie z nią poradzi? Czy w ogóle sobie poradzi? I co to będzie za wiadomość? Zachęcam do przeczytania, ale wcześniej poznajcie moje wrażenia.

"Na jej twarzy igrał lekki uśmiech.
- Chętnie z tobą pójdę – oświadczyła – ale pod jednym warunkiem...
Zacisnąłem zęby, mając nadzieję, że to nie będzie coś zbyt strasznego.
- Tak?
- Musisz obiecać, że się we mnie nie zakochasz.
Zrozumiałem, że żartuje, bo się roześmiała, nie mogłem jednak powstrzymać westchnienia ulgi. Czasami Jamie miała zaskakujące poczucie humoru. Uśmiechnąłem się i dałem jej słowo."

Mam sentyment do Sparksa, część z Was pewnie czytało posta z postanowieniami noworocznymi, w którym wzięłam sobie za cel, poznanie wszystkich książek tego autora. Obiecałam, to i słowa dotrzymam, oczywiście z największą przyjemnością. Sparks ma to do siebie, że niemal zawsze(przynajmniej w pozycjach, które czytałam), pisze o miłości, ale nie takiej lukrowanej, a słodko-gorzkiej, trudnej, pełnej bólu, ale jednocześnie pięknej i niewiarygodnie szczęśliwej. Jego książki są ekranizowane, to samo w sobie świadczy już o sukcesie autora, ale największym jego dowodem są słowa, które zawarł na papierze, w 18 pozycjach, które jeżeli tylko mamy chęci, możemy poznać.
On potrafi nas zaskoczyć, wywołać uśmiech na twarzy czytelnika, sprawić, że nagle wybuchniemy śmiechem, niczym chory na umyśle lokator psychiatryka, zaraz potem wprowadzi nas w melancholię, dorzuci trochę nostalgii, naprowadzając na jakieś detale, które nawiążą do naszego życia, bo te książki są bardzo uniwersalne. Na koniec, żeby ostatecznie przetestować nasze serducha, czy aby na pewno są one gotowe zmierzyć się z niesprawiedliwościami tego świata, zada cios i popłynie łza, najpierw jedna, później stwierdzicie, że paczka chusteczek, to za mało<idę po rolkę papieru>.
Nie była to idealna książka i nawet ja przez te swoje różowe okulary z wielkim napisem Nicholas Sparks, dostrzegłam wady, o których muszę wspomnieć, bo piszę przede wszystkim dla Was. Po pierwsze, trochę przerysowana postać Jamie, była chyba zbyt dziwna, zbyt dobra, zbyt bogobojna. Jednakże nie denerwowało mnie to jakoś szczególnie, po protu takie odniosłam wrażenie. Niektóre dialogi też trochę odfrunęły od rzeczywistości, ale poza tym książka była dla mnie idealna. Myślę, że bez wyrzutów sumienia, mogę zaliczyć ją do swojej gromady perełek i zrobię to bez jakichkolwiek obaw, że reszta obrażona, odwróci się do mnie tylną okładką.

"- Już pierwszego dnia zajęć u panny Garber wiedziałaś, że zagram w tej sztuce, prawda? Wtedy, gdy spojrzałaś na mnie i uśmiechnęłaś się?
Jamie pokiwała głową.
- Tak.
- A kiedy zaprosiłem cię na bal, kazałaś mi przyrzec, że się w tobie nie zakocham, ale wiedziałaś, że i tak mnie to czeka?
W jej oczach pojawił się figlarny błysk.
- Tak.
- Skąd wiedziałaś?
Wzruszyła ramionami, nie odpowiadając i przez kilka chwil siedzieliśmy razem, obserwując siekący o szyby deszcz.
- A o czym, twoim zdaniem, myślałam, kiedy oświadczyłam, że się za ciebie modlę? – powiedziała w końcu."

Powieść o miłości między młodymi ludźmi, o dorastaniu, o wierze w Boga, o zaufaniu, o chorobie, o sile przetrwania, o sprawiedliwości i niesprawiedliwości, o tym co w życiu ważne. Polecam każdemu, bo to piękna książka, ona w pewien sposób uczy, jeśli tylko mamy odwagę się na nią otworzyć. Za to właśnie uwielbiam Sparksa.
Nie zrobię niestety porównania z filmem, oglądałam go jeszcze w gimnazjum, czyli lata temu, pamiętam jedynie zarys fabuły i wiem, że różnił się znacznie od książki, ale nic więcej na ten temat nie jestem w stanie powiedzieć. Muszę odświeżyć swoją pamięć. Wam polecam zajrzeć do książki i przygotować paczkę chusteczek lub rolkę papieru, najlepiej ten od Velveta, bo jak mówi reklama, on nigdy się nie kończy. ;-)

Moja ocena:
9/10
 Wyzwania:
1. Przeczytam tyle, ile mam wzrostu
+1,5cm = 4,5/161
2. Najpierw książka, potem film