Gatunek: kryminał
I wydanie: 1939
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ilość stron: 213
Ekranizacja: tak (Dziesięciu małych Indian
lub
Dziesięciu Małych Żołnierzyków)
Opis:
Wyspa Żołnierzyków to miejsce, które nie słynie z dobrej sławy, można je nazwać miejscem rozpusty i grzechu, a sprawką tego jest poprzedni właściciel. Jednak wyspa została wykupiona przez nowego właściciela, tajemniczego U.N. Owena, o którym nikt i nic nie słyszało.
Pan Owen zapragnie wymierzyć sprawiedliwość tym, których nie dosięga prawo. W tym celu na swoją wyspę zaprasza dziesięć osób, łączą ich tylko dwie rzeczy, każdy ma zbrodnie na sumieniu i nikt nie poniósł konsekwencji swojego czynu...
Recenzja:
Jest ich dziesięć,a wśród nich znajduje się szaleniec, któremu przyświeca jeden cel, wymierzyć sprawiedliwość. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy na niedużej wyspie, Wyspie Żołnierzyków, zostaliśmy zaproszeni przez tajemniczego jegomościa, nie wiemy w jakim celu, na jak długo, ani kim jest gospodarz. Wszystko to wydaje się podejrzane, ale pchnięci ciekawością, przyjmujemy zaproszenie i płyniemy na wyprawę, z której prawdopodobnie już nie powrócimy. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, gdybyśmy tylko posłuchali tej przestrogi...
źródło |
Znajdujemy się w jeszcze gorszej sytuacji niżby atakował nas ktoś z zewnątrz, w nikim nie możemy znaleźć oparcia, nie ryzykując swoje życia. U.N. Owen, to człowiek, który działa z ukrycia. Człowiek o zimnej krwi, szaleniec, który widzi zabawę w zabijaniu, działa według ustalonego rytmu, zabija na wzór słów rymowanki, swój plan działania podaje ofiarom na tacy, a sam obserwuje pozostałych. Działa jak tchórz, zabija "od tyłu", nie staje twarzą w twarz, ale używa tzw. kobiecej broni, trucizny oraz metod wyszukanych, wymagających sporych przygotowań, ale niezbyt wielkiego wysiłku.
"Pobyt na wyspie ma w sobie coś magicznego, coś ze świata fantazji. Jest się tu w jakimś własnym świecie, odciętym od otaczającej rzeczywistości. W świecie, z którego można już nigdy nie wrócić. Marzył, że zostawia za sobą swoje codzienne życie."
Agatha Christie napisała kryminał, który przeczytamy w mgnieniu oka, krótki, zwięzły i na świetnym poziomie. O tej kobiecie słyszałam niejedno, ale wszystkie opinie były korzystne. Jednak mimo to, do jej utworu podeszłam sceptycznie i już myślałam, że się rozczaruję.
Styl autorki jakoś mi nie podchodził, ale szybko się przyzwyczaiłam i czytało mi się na prawdę dobrze. Książka była dla mnie arcyciekawą zagadką i za każdym razem, kiedy myślałam "co za banał... przecież to oczywiste", nagle coś sprawiało, że traciłam pewność siebie i z "podkulonym ogonem" wracałam do czytania, zastanawiając się, o co tu do ch*****y chodzi.
"Byli wrogami, których przykuwał do siebie jedynie instynkt samoobrony.
Zaczęli nagle tracić cechy ludzkie, a przybierać zwierzęce."
Zaczęli nagle tracić cechy ludzkie, a przybierać zwierzęce."
Brakowało mi zabójcy z pazurem, a raczej szponami, którymi atakowałby swoje ofiary. Lubię czuć dreszczyk strachu, tutaj tego nie było. Domyślam się, że właśnie o to chodziło, miało być spokojnie, ale za to niezwykle inteligentnie, no cóż, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że podziwiam zabójcę, za jego plan, w którym wykazał się swoim geniuszem. Niestety najlepsi zabójcy są inteligentni, dlatego właśnie są najlepsi, bo wiedzą jak postępować, żeby zrobić to, co zaplanowali.
Nie spodziewałabym się takiego rozwiązania zagadki, choć byłam na dobrym tropie, ale oczywiście łatwo dałam się wyprowadzić w pole, cóż detektywem to ja nie jestem...
Coś jeszcze nie grało, bohaterzy. Dlaczego oni nie byli przerażeni? Nie popadali w ataki histerii, nie świrowali? Co prawda, kilka razy zdarzyło się coś podobnego, albo raczej lekko zbliżonego, ale moim skromnym zdaniem, zachowywali się zbyt spokojnie, niczym kiepscy aktorzy z "Dlaczego ja?".
"Dziesięciu małych Indian" - źródło |
Tylko ostrzegam, nie patrzcie na ostatnią stronę przed przeczytaniem, wiadomo, nikt nie lubi spojlerów, no może z wyjątkiem moich dwóch znajomych, ale takie dziwadła to jak szósta w totolotka, nie zdarzają się często(wiem, wiem, że tu czasem zaglądacie i nie ryzykuję swojego życia celowo).
Nie wiem, dlaczego, ale ostatnio wróciłam do swojego, złego, bardzo, bardzo złego, dawnego nawyku i spojrzałam na ostatnie zdanie po przeczytaniu 3/4 książki, którym było imię i nazwisko zabójcy. Wstyd i hańba, ale za co kocham swój geniusz?, wszystko pomyliłam i przez cały czas myślałam, że jednak szaleńcem jest ktoś inny. Miłe zaskoczenie na zakończenie.
"I nie było już nikogo" to książka=zagadka, dla tych którym się nudzi(serio to napisałam), bo tą pozycją zabijecie czas w wielkim stylu. To książka dla tych, którzy chcą sprawdzić swój geniusz, ale nie liczcie na wiele, chyba, że jesteście spokrewni z Einsteinem(jak miałam chyba 11 lat szukałam swoich powiązań i nici z tego), ale przede wszystkim dla fanów Christie, miłośników kryminałów i niedoszłych detektywów(za dziecka też chciałam być:O). Nie przedłużając, polecam, a sama mam zamiar poznać inne jej książki. Może coś polecicie?
Ciekawostka: na podstawie tej książki powstała gra komputerowa, zabójcą jest zupełnie ktoś inny. :D
Ciekawostka: na podstawie tej książki powstała gra komputerowa, zabójcą jest zupełnie ktoś inny. :D
Moja ocena:
7/10